Niewielki wibrator przypominający kształtem króliczka to podobno jeden z najbardziej lubianych wielofunkcyjnych gadżetów dostępnych na rynku. Miałam względem niego duże oczekiwania, a nie od dziś wiadomo, że nasze wyobrażenia mogą przerosnąć rzeczywistość…
Nakręciłam się na ten gadżet w czerwcu tego roku, po tym jak zobaczyłam go na naszym wydarzeniu - Studio Otwarte w Poznaniu, które organizowałam we współpracy LulaPink. Gdy tylko usłyszałam jakie to maleństwo ma możliwości nie mogłam przestać o nim myśleć, a później, kiedy moje prywatne rozmowy z koleżankami schodziły na temat gadżetów od razu deklarowałam, że moim kolejnym zakupem będzie Gvibe Mini. Skrupulatnie opisywałam im funkcje gadżetu, nie mając tak naprawdę z nim żadnych bliższych doświadczeń.
Dlatego Gvibe Mini musiał znaleźć się na samym szczycie listy gadżetów do zrecenzowania, niestety już na początku muszę zaznaczyć, że przez miesiąc - bo mniej więcej tyle czasu testowałam go przed napisaniem tej recenzji - nie byłam w stanie sprawdzić wszystkich jego możliwości.
Wibrator przypomina królicza, ale ma dużo więcej do zaoferowania niż tradycyjne wibratory króliki. Jego uszka mogą być wykorzystane na wiele sposobów dzięki czemu sprawdzi się zarówno podczas zabawy solo jak i w parze. Poza tradycyjnym użyciem do stymulacji łechtaczki czy punktu G, może być masażerem penisa, jąder, a nawet prostaty.
Ja korzystałam z gadżetu sama, ale nie wykluczam, że w przyszłości zrobię update tej recenzji.
Pozwólcie jednak, że zanim przejdę do opisania moich doznań wrócę jeszcze na chwilę do opakowania i paru kwestii technicznych.
Jeśli czytacie moje inne recenzję to wiecie, że opakowanie, a przy tym cały branding jest dla mnie bardzo ważny. Nie najważniejszy jeśli gadżet nadrabia funkcjonalnością, ale moja przyjemność jest większa kiedy produkt jest dobrze zapakowany. Marka Gvibe mnie w tej kwestii nie powala. Ich gadżety również nie należą do najtańszych, ale do ekskluzywności, którą dostajemy np. w przypadku Lelo jeszcze im daleko.
Do opakowania z naszym „króliczkiem” dołączony jest woreczek ochronny - również dużo gorszej jakości niż w przypadku innych marek z podobnej półki, ładowarka magnetyczna w kolorze czerwonym oraz krótka instrukcja ze zilutrowanymi możliwościami gadżetu. Chciałam je tu nawet wkleić, ale w moim odczuciu są tak brzydkie, że pozostawię to Wam, jeśli chcecie to możecie zobaczyć je na stronie producenta ;) To wszystko trochę mnie razi, bo koszt Gvibe Mini to w tej chwili 300 zł (porównując jeszcze raz z Lelo, kultową Sonę możemy dostać już za 250 zł). No ale powtórzę jeszcze raz, że to nie jest najważniejsze. W końcu płacimy za potencjał produktu, a nie branding, prawda? ;)
Przejdźmy zatem do mojego pierwszego testu. Przed użyciem ładowałam gadżety cały dzień, w instrukcji jest informacja, żeby za pierwszym razem poświecić na to minimum 8h, niestety nie spodziewałam się, że po tak długim ładowaniu bateria wyczerpie się po zaledwie 1h! I to w najważniejszym dla mnie momencie! Pomyślałam, że trafił mi się jakiś felerny model, ale po drugim ładowaniu jego żywotność wzrosła i jest zadowalająca. Chociaż i tak mam wrażenie, że rozładowuje się szybciej niż inne moje gadżety, ale mam na to inną teorię niż po prostu słaba bateria.
Przyczyną tego wrażenie może być fakt iż z Gvibe’em nie zapewnia mi instant orgazmów, jeśli tylko mam na to ochotę (a zwykle mam) mogę dowolnie stopniować przyjemność i delektować się nią dużo dłużej. I to jest strzał w dziesiątkę i pierwszy duży plus dla Mini <3
Wracając do części technicznych. Wibrator zakończony jest okrągłym uchwytem, a raczej uchwyt razem z uszami stanowi cały, mogło by się wydawać, bardzo poręczny gadżet. Przyciski - plus, minus i środkowy zmieniający tryby umieszczone są na zewnętrznej stronie uchwytu, a ich obsługa jest bardzo intuicyjna, klasycznie plus włącza gadżet. Niestety dla mnie bardzo istotne jest to czy dobrze korzysta mi się z zabawki używając tylko jednej ręki, a tutaj pomimo przemyślanego projektu wcale nie jest łatwo. Jest to też jeden z gadżetów przy których wypływający lubrykant brudzi mi ręce, wiem, że dla wielu osób to nie będzie problem, ale mi sprawia lekki dyskomfort. Natomiast nigdy nie przywiązywałam wagi do głośności gadżetów, bo uważam, że wszystkie nowe zabawki są w miarę ciche... ale pytacie o to, dlatego porównałam Gvibe’a do innych i okazało się, że jest najcichszy!
Wibrator wykonany jest z sylikonu medycznego, niestety tutaj też mam wrażenie że gorszej jakości ponieważ brudzi się bardziej od innych. Jego czyszczenie nie należy do najłatwiejszych, po umyciu koniecznie należy go osuszyć bo momentalnie oblepia się w pyłki z zewnątrz, a w szczeliny między sylikonem a metalowymi elementami ciągle wkradają się zanieczyszczenia.
Tyle z zagadnień technicznych, czas na to co najważniejsze czyli doznania!
Po paru próbach zauważyłam, że najbardziej lubię zacząć od wprowadzenia obu końcówek do pochwy. Nie jest to łatwe chociaż może wynikać z mojej anatomii. Trudność z wprowadzeniem jest porównywalna do aplikacji kubeczka menstruacyjnego, trzeba dojść do wprawy… Żeby „uszka” się złączyły należy je przytrzymać na samym czubku, a to oznacza, że wprowadzamy je z dwoma dodatkowymi palcami, warto się jednak „pomęczyć” bo dostajemy nagrodę w postaci niecodziennej stymulacji punktu G i dodatkowo punktu zwanego O. Przysięgam jest to inne i bardzo przyjemne odczucie i właśnie dlatego zabawa z Gvibe trwa znacznie dłużej niż w przypadku innych gadżetów. Tego rodzaju przyjemnością można się delektować, jestem w stanie opanować się, żeby na chwilę zwolnić, a kiedy czuję, że mam ochotę na coś innego to wyciągam jedną z końcówek tak, żeby stymulowała łechtaczkę i nagle doznanie jest jeszcze ciekawsze, bardzo przyjemne ale nie za mocne.
Po raz kolejny nie jestem w stanie przyzwyczaić się do innych trybów poza ciągłym, a jest ich aż sześć, natomiast intensywność ustawiam gdzieś w połowie, przy czym jej zwiększanie jest mocno odczuwalne.
Mimo, że nie wypróbowałam jeszcze wszystkich możliwości gadżetu to to w jaki sposób z niego korzystam jest dla mnie satysfakcjonujące i nawet nie wymagałabym niczego więcej, ale czy spełnił moje oczekiwania? Trudno powiedzieć! Z jednej strony byłam mocno podniecona samą myślą co będę mogła z nim zrobić z drugiej, będąc singielką z wielu tych „podniecających” możliwości jeszcze nie skorzystałam… ale mimo wszystko to jeden z gadżetów po który sięgam najchętniej kiedy mam ochotę na dłuższą przyjemność, a aktualnie testuję jeszcze trzy inne i spokojnie mogłabym odłożyć Gviba na bok ;)
Podsumowując jest to gadżet obowiązkowy dla każdej i każdego fana erotycznych nowinek, a pokuszę się nawet o stwierdzenie, że zadowoli również niedoświadczoną w tym temacie osobę. Głównie przez mnogość możliwości i skalę mocy dzięki którym tylko nasza kreatywność może ograniczać nas podczas zabawy z Gvibe Mini!
***
Na oficjalnej stronie Gvibe z hasłam GWPVIBE otrzymacie 10% zniżki oraz darmową wysyłkę do Polski i nie tylko :)